Towarzystwo Przyjaciół Rzek
Iny i Gowienicy

Witamy, Gościu
Username: Password: Zapamiętaj mnie
A my tu gadu - gadu
  • Strona:
  • 1

TEMAT: Kto kogo gnębi.....

Kto kogo gnębi..... 9 lata 11 miesiąc temu #7220

  • Artur Furdyna
  • Artur Furdyna Avatar
  • Offline
  • Prezes TPRIiG
  • Posty: 1483
  • Thank you received: 179
  • Oklaski: 109
Fiskus i urzędnicy niszczą tradycyjną polską żywność. Nawet Unia jest bardziej liberalna

Data dodania: 2014-04-22 18:21:54 Ostatnia aktualizacja: 2014-04-22 22:45:14
Polska

Joanna Pieńczykowska
Prześlij Drukuj
Mniejsza czcionka Większa czcionka Dodaj komentarz
Fiskus i urzędnicy niszczą tradycyjną polską żywność. Nawet Unia jest bardziej liberalna

(© Janusz Kubik/Polskapresse)
- Polskie regulacje o sprzedaży i przetwórstwie żywności z własnego gospodarstwa są najbardziej rygorystyczne w całej Unii - sprawdził Związek Przedsiębiorców i Pracodawców.
Sprzedaż dżemów, soków, serów i twarogów z produktów z własnego gospodarstwa? Cydr i wino z przydomowej piwniczki, które może zakupić turysta rozmiłowany w regionalnej żywności? Takie rzeczy to... w prawie całej Unii, tylko nie w Polsce.

To, co możliwe dla rolnika we Włoszech, Francji, Niemczech, nie jest dozwolone dla naszego gospodarza. Nadgorliwe stosowanie przepisów przez polskich urzędników, biurokracja i fiskalizm blokują rozwój lokalnej przedsiębiorczości – wynika z raportu Związku Przedsiębiorców i Pracodawców.


Żywność w okowach przepisów

– Polska ma najbardziej restrykcyjne ustawodawstwo w zakresie obrotu żywnością na małą skalę w całej Unii – podkreśla Cezary Kaźmierczak, prezes ZPP.

Związek poddał analizie dyrektywy unijne oraz regulacje obowiązujące w poszczególnych krajach.

Wynik analiz jest druzgocący dla naszej administracji: większość represyjnych regulacji to nie unijne dyrektywy, tylko pomysły rodzimej biurokracji. Okazuje się, że nasze urzędy są w tej materii bardziej gorliwe niż wymaga tego Komisja Europejska. Wdrażamy nawet te unijne przepisy, które mają formę zaledwie zaleceń.

I tak na przykład z raportu wynika, że nasz rolnik właściwie nie ma możliwości legalnej sprzedaży wytworzonych w gospodarstwie produktów bezpośrednio polskiemu obywatelowi. Jest zmuszany do sprzedaży pośrednikom. Z kolei produkcja i sprzedaż żywności przetworzonej (np. wędlin, serów) wymaga założenia działalności gospodarczej. A zakładanie jej, by sprzedać kilka słoiczków dżemu, nie opłaca się. – Restrykcyjne prawo dotyczy rolników i drobnych producentów zdrowej żywności. W Polsce podlegają oni takim samym rygorom jak wielkie koncerny – podkreśla Kaźmierczak.

Włoski rolnik robi sery, polski - firmę

W świetle polskich przepisów rolnik sprzedający dżem z owoców z własnego gospodarstwa musi zarejestrować pozarolniczą działalność gospodarczą, stając się płatnikiem podatków PIT i VAT. Prawo unijne nie nakłada takiego wymogu. W Polsce rolnik wypiekający i sprzedający na małą skalę chleb z własnej mąki musi złożyć do powiatowego inspektoratu sanitarnego wniosek o wpis swojego zakładu do rejestru oraz zatwierdzenie go po uprzedniej kontroli – wynika z raportu. W praktyce często musi wybudować mały zakład. Prawo unijne nie przewiduje takiego obowiązku – podkreśla raport.

– U nas drobny wytwórca ma do spełnia setki stron przepisów. Tymczasem we Włoszech przepisy sanitarne sprowadzają się do kilku zdań, że „żywność na małą skalę należy wytwarzać w czystym pomieszczeniu”. Jesteśmy w tej samej Unii – mówi Cezary Kaźmierczak. Ma to bardzo negatywne skutki dla zdrowia ludzi, dla konkurencyjności polskiej żywności, dla rozwoju lokalnej przedsiębiorczości oraz dla rolników.

Urzędnicze ręce precz od tradycji

Związek postanowił zorganizować kampanię „Zostawcie w spokoju dobrą żywność”. Bo urzędnicze pomysły prowadza do tego, że w Polsce zamiera produkcja żywności na małą skalę. Coraz trudniej znaleźć na wsi gospodynię, który sprzeda przygodnemu turyście domowy ser, śmietanę, domowej roboty masło. No bo jeśli sprzeda, a przygodny turysta okaże się pracownikiem skarbówki, który poprosi o paragon z kasy fiskalnej? A o kiełbasie z wiejskiej wędzarni, tradycyjnym sękaczu z wiejskiej zagrody - można tylko pomarzyć. Bo jakiemu gospodarzowi opłaca się zakładać firmę, płacić ZUS, jeśli ma do sprzedaży zaledwie kilka osełek masła raz na kilka dni. A nawet jeśli jest to kilkaset litrów soku z jabłek czy malin raz w roku - to ile trzeba byłoby doliczyć do wyrobu marży, aby z firmą u boku wyjść na swoje?

– Apeluję do rządu, żeby przerwał ten absurd i nie pozwalał na dalsze niszczenie dobrej polskiej żywności. Jeśli ktoś się lubuje w chemicznie „wędzonych” kiełbasach z zawartością mięsa 18_proc. lub w „sokach malinowych” z zawartością soku 0,01 proc., nie bronimy tego. Ale dajcie spokój normalnym ludziom, którzy chcą jeść prawdziwą żywność – dodał Kaźmierczak.
Administrator wyłączył możliwość publicznego pisania postów.
  • Strona:
  • 1

Nasi Sponsorzy

Copyright © Towarzystwo Przyjaciół Rzek Iny i Gowienicy 2024
Wdrożenie strony: Jacek Nadolny w oparciu o CMS Joomla

Strona zbudowana w oparciu o szablon
TFJ Green - Joomla 3 Templates